Karol Czejarek (Karol): – Początkowo z niemałymi sukcesami zajmowała się Pani projektowaniem wnętrz i tzw. przestrzeni społecznej, jednak od dłuższego czasu zajmuje się Pani wyłącznie malarstwem sztalugowym i rysunkiem, a w szczególności portretowaniem ludzi (zresztą robi to Pani wspaniale!).
Moje pytanie brzmi: kiedy nastąpiła ta zmiana i dlaczego, skoro jako społeczeństwo przez cały czas bardzo potrzebujemy rozwoju właśnie sztuki użytkowej, czyli sensownie zagospodarowanej (plastycznie) przestrzeni? Przy okazji proszę przypomnieć kilka swoich projektów, które przyniosły Pani pierwsze sukcesy i rozgłos jako absolwentce Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Lidia Snitko-Pleszko (Lidia): – Jestem córką architekta, a iż w dzieciństwie dużo rysowałam i miewałam nagrody w plastycznych konkursach, utarło się jakoś, iż wybiorę kiedyś artystyczną drogę i może będę współpracować z ojcem. Ukończyłam Liceum Sztuk Plastycznych w Warszawie, potem studia na wydziale Architektury Wnętrz w ASP. Początkowo współpracowałam z ojcem, projektując żyrandole do jego projektów, wykonywałam mozaiki do kawiarń i wykuwałam formy w blasze miedzianej specjalnymi młotkami. Trudno jednak mówić o sukcesach w tamtych latach. Byłam świeżo po studiach, jeszcze niepewna słuszności podjętej drogi twórczej. Otrzymywałam zlecenia czy zamówienia bardzo konkretne, często bez możliwości wprowadzenia własnego pomysłu. Zaczęło mi też brakować koloru, kreski, takiej spontanicznej twórczości. Szukałam swojej drogi. Zaczęłam ją w połowie lat 80. Mam kilka slajdów z dawnych dokonań, jednak muszę odszukać je i zamienić na pliki, aby nadawały się do załączenia i pokazania.
Karol: – No dobrze, zostawmy wobec tego „współpracę z ojcem”, ale nim przejdziemy do uprawianej dziś przez Panią tzw. sztuki czystej, proszę o kilka przykładów z początków drogi artystycznej, a potem przejdziemy już do Pani obecnego malarstwa. Oczywiście z nadzieją, iż oboje zachowany wielki szacunek dla sztuki użytkowej, aktywnie wspierając jej rozwój i tym samym popierając sens istnienia liceów sztuk plastycznych oraz kierunków sztuki użytkowej w akademiach sztuk pięknych.
Lidia: – Myślę, iż kooperacja przy projektach mojego ojca była bardzo ważnym dla mnie czasem, ponieważ obfitowała w wiele nowych wyzwań, którym trzeba było sprostać. Zapotrzebowania na elementy plastyczne do projektów były różne.
Zaprojektowaną przez siebie mozaikę ścienną musiałam wykonać osobiście, włącznie z zamontowaniem jej na ścianie. Trzeba było zdobyć odpowiedni materiał, zadbać o określoną kolorystykę szkła, ułożyć i przykleić na barwnym podłożu szklane elementy tak, jak wskazywał projekt. Dodatkową trudność stwarzała konieczność przycinania materiału, jeżeli np. zabrakło kwadracików w potrzebnym kolorze. Po ułożeniu należało zabezpieczyć pracę, unieruchomić poprzyklejane barwne kawałeczki i przewieźć całość na miejsce montażu, które było dosyć odległe. Mozaika miała zawisnąć w miejskiej kawiarni w Gołdapi. Było oczywiście sporo jeszcze innych procedur podczas wykonywania tej pracy. Na miejscu trzeba było zamontować całość w ścianie, uprzednio ją przygotowując. To wszystko było dla mnie nowym doświadczeniem, obfitującym po drodze w drobne katastrofy i przeszkody. Udawało się pokonywać je dzięki mojemu mężowi, który dzielnie mnie wspierał. Mozaika zawisła wreszcie na ścianie kawiarni i choć miała prawdopodobnie parę słabych punktów, była oczywiście dla mnie źródłem euforii i dumy…
Nie pamiętam już źródła tego pomysłu i dlaczego była potrzeba wykonania takiej właśnie pracy. Prawdopodobnie życzył sobie tego inwestor. Wykułam płaskorzeźbę w blasze miedzianej o długości 4 metrów i szerokości 120 cm. W dwóch częściach. W arkana tej nowej dla mnie sztuki wprowadził mnie mój dobry znajomy i przyjaciel, nieżyjący już art. rzeźbiarz Bronisław Koniuszy. W jego pracowni na ul. Francuskiej róg Zwycięzców nauczyłam się wykuwać młotkami różne formy w blasze, a choćby pod jego okiem odlałam pierwszy medal…Specjalne młotki, które mam do dzisiaj, zakupiłam u Gustawa Zemły, rzeźbiarza i kolegi Bronka. Wspomniany fryz należało po zakończeniu pracy połączyć dzięki nitów (dwa prostokąty blachy o długości 2 m każdy). I tu również mój mąż stanął na wysokości zadania.
Obie te prace realizowałam w Pracowniach Sztuk Plastycznych przy ul. Finlandzkiej 10. w Warszawie, gdzie były duże powierzchnie pomieszczeń i specjalne długie stoły przeznaczone dla większych form. Rozgrzaną dzięki palników blachę wykuwałam wg projektu dzięki wyżej wspomnianych młotków. Miały one różną wielkość i przekroje głowni, przez co można było uzyskać rozmaite faktury o różnej wielkości i kształcie. Praca ta była interesująca i dawała nieoczekiwane efekty, zwłaszcza jak się „wyszczotkowało” wykutą powierzchnię. Jednak fizycznie była to praca bardzo ciężka.
Ponieważ rozsmakowałam się w miedzianych płaskorzeźbach, miałam jeszcze kilka takich realizacji w mniejszych rozmiarach. Były to bransoletki, mniejsze płaskorzeźby, szyld do kawiarni „CAFE DE COLOMBIA” w Al. Jerozolimskich czy płaskorzeźba do holu Liceum Pielęgniarskiego w Warszawie…
Wszystkie te realizacje można nazwać użytkowymi, ponieważ były potrzebne do wystroju różnych wnętrz.
Karol: – Ale rozsmakowała się Pani w miedzianych płaskorzeźbach…
Lidia: – Można to tak określić, gdyż miałam jeszcze kilka podobnych realizacji w mniejszych rozmiarach.
Karol: – Nic, tylko gratulować!
Lidia: – Dziękuję! Myślę, iż tzw. czysta sztuka, o której Pan wspomina, też jest formą użytkową.
Karol: – Jak to?
Lidia: – Ludzie kupują obraz, aby gdzieś on zawisnął i aby cieszył czyjeś oko. Powstawały przecież kolekcje obrazów, które podziwiamy do dzisiaj i które stały się najważniejsze w nauce historii sztuki.
Karol: – No, dobrze. Ale pozostawmy historię i przejdźmy do sztuki, którą teraz Pani uprawia. Proszę pochwalić się swoimi osiągnięciami w tym zakresie i oczywiście, jak w przypadku „sztuki użytkowej”, poprzeć to przykładami, bo jest piękna i godna pokazania, a tym samym zachęca do powieszenia na domowych ścianach.
Lidia: – To jest temat rzeka i ma tak wiele wątków. Aż nie wiem od czego zacząć. Zajmuję się tym tematem prawie od ukończenia studiów, pomijając okres przeznaczony m.in. na wychowywanie dwóch synów. Na początku było zachłyśnięcie się impresjonizmem, stylem, który urzekał mnie swoją wrażeniowością i kolorystyką. Tym, iż jednym dotknięciem pędzla można było wywołać…pełne wrażenie miejsca, czasu, nastroju. Całego, pełnego przekazu od artysty. Pokrywało się to trochę z moim sposobem pracy. Bardzo spontanicznie i szkicowo podchodziłam do tematu i zdarzało się, iż pracując zbyt długo – niszczyłam początkową wartość. Urzekały mnie pejzaże, które malowałam w różnych zakątkach Polski podczas licznych plenerów…
To samo urzekało mnie też w portrecie, którym to tematem zajmuję się do tej pory. Zachwycam się Olgą Boznańską, która jest dla mnie ikoną portrecistów i która malowała spojrzenie, nie malując oczu. Wykonuję portrety najchętniej z natury. Preferowana technika to pastel suchy.
Ta moja predyspozycja omijania szczegółu była też trochę przyczyną niekontynuowania tematów wnętrzarskich. Zbyt dużo było drobiazgowych (projekt) przygotowań, zanim przeszło się do konkretnej realizacji .
Miałam też w życiu epizod „moskiewski”, który doprowadził mnie do wystawy malarstwa w Centralnym Domu Plastyka w Moskwie w 1980 roku. Biegałam wówczas ze sztalugą po tym mieście i uwieczniałam na płótnie cudowne stare cerkwie, zapuszczone zaułki i piękne zaniedbane klasztory nad rzeką Moskwą.
Był też i jest przez cały czas czas fascynacji kobietą… i jej ciałem. Uczestniczyłam w licznych plenerach aktu w Nieszawie, organizowanych przez Stowarzyszenie Pastelistów Polskich (z siedzibą w Nowym Sączu), którego jestem członkiem.
Właściwie ten temat zatrzymał się w mojej obecnej twórczości, oczywiście zmieniając się przez te wszystkie lata. Bo nic nie stoi w miejscu…
Były też scenki rodzajowe związane ze świętami, karykatury i inne…
Mam nadzieję, iż uda się jeszcze powrócić do tych różnych wątków…
Karol: – Pani Lidio, niekoniecznie musi Pani do nich wracać, ale pomyśleć o nowych – jak Pani to wyraziła – „WĄTKACH”. I na pewno już takie ma Pani w swoich planach, zatem co aktualnie znajduje się na Pani warsztacie?
Lidia: – ALEŻ TE WĄTKI…SĄ CIĄGLE „W TRAKCIE”.
Karol: – Proszę wyjaśnić to dokładniej.
Lidia: – To są portrety, które maluję z natury czy ze zdjęć, również karykatury i scenki rodzajowe dotyczące np. wydarzeń okolicznościowych, sesje portretowe, na które jestem czasem zapraszana. Są to tematy, które wymagają przemyśleń, zastanowienia, często poczucia humoru.
Karol: – Zatem proszę o przykłady, jak wcześniej.
Lidia: – Już służę. Była to np. scenka rodzajowa widoczna powyżej.
Karol: – Co napisałaby Pani pod tym obrazem i wytłumaczyła, dlaczego powstał?
Lidia: – Napisałabym: Wszystkiego najlepszego, kochani!!!
Zbliżały się Święta Wielkanocne i trzeba było wysyłać życzenia… A iż mam poczucie humoru, to wymyśliłam, iż kurza rodzina je kolorowe jaja na miękko…I do tego nie musi ich kupować, po prostu je znosi. Takich projekcików okolicznościowych zrobiłam sporo również z okazji Świąt Bożego Narodzenia…
Karol: – Dziękuję, jedźmy dalej…
Lidia: – W moim malarstwie pozostaję też przez cały czas przy kobietach, zarówno w rysunku, jak i w obrazach.
Karol: – Dlaczego „przy kobietach”?
Lidia: – Lubię, gdy w moich pracach jest ruch lub jego wrażenie. W kobietach jest mnóstwo jego odmian. Niezliczone ich pozy i gesty określają ich nastrój zadowolenie, rozleniwienie, frustracje czy zagubienie… Lubię wyrażać te stany dzięki kreski i wypełniać kolorem.
Jak już wcześniej Panu powiedziałam – interesuje mnie zarówno rysunek, jak i plama kolorystyczna.
Karol: – To w porządku, ale nie o to pytałem, a o KOBIETY!?
Lidia: – Bo ten temat dostarcza mi wiele możliwości tworzenia tego, co mi daje przyjemność.
Z biegiem lat moje modelki stały się coraz bardziej uproszczone, bardziej syntetyczne, często pozbawione tła, a kolor jest wypełnieniem formy uzyskanej kreską.
Maluję obrazy w formatach najczęściej 100×100 lub 100×80 cm.
Chętnie używam farb akrylowych. Uważam rysunek za naczelny imperatyw. Moja kreska może być uzyskana dzięki szerokiego pędzla, patyka lub szpachli.
Karol: – A tematy akurat tych obrazów jak powstają?
Lidia: – Biorą się z rysunków, których wykonuję dużo.
Karol: – Proszę dokładniej.
Lidia: – Na przykład, jeżeli zauroczy mnie jakiś gest, poza czy sytuacja, którą gdzieś zobaczę – natychmiast uwieczniam ją na papierze gwaszem, akwarelą lub tuszem.
Karol: – I co dalej?
Lidia: – Gdy potem przeglądam swoje rysunki – rodzą się pomysły na obrazy.
I pomysły te wcielam w życie.
Karol: – Super!
Lidia: – Stwarzam różne sytuacje związane z moimi kobietami w obrazach. Na ogół wylegują się na różnych fotelach, kanapach czy na plaży. Często czytają, prawdopodobnie to co lubią…. Są szczęśliwe i beztroskie. Przeważnie są kolorowe i nie liczą się z zarzutami, iż np. są niebieskie lub pomarańczowe…Są niezależne!
Karol: – Czy chciałaby Pani coś jeszcze pokazać?
Lidia: – Chętnie.
Karol: – A dlaczego właśnie te obrazy (które zresztą bardzo mi się podobają!)?
Lidia: – Żeby uwiarygodnić to, co powiedziałam poprzednio: moje kobiety są różnokolorowe.
Karol: – Wspaniale, ale może zostawmy już „kobiety” w Pani twórczości. Interesuje mnie, jak Pani reaguje na tematy narzucone?
Lidia: – Czasem tematy są rzeczywiście narzucone artyście.
Dotyczy to wystaw tzw. „sekcyjnych” (np. sekcja malarstwa ZPAP), wystaw „Klubu Malarza” (Tow. Historyczne im. Szembeków, do którego też należę) czy pokazy marynistyczne (Stow. Marynistów Polskich), którego jestem członkiem.
Powstają wtedy obrazy o innym charakterze. Wymagające zwykle zagłębienia się w inną tematykę. Podam tu przykład obrazu przygotowanego na wystawę poświęconą Aleksandrowi Fredro i jego twórczości z okazji rocznicy jego urodzin. W kwietniu 2024 roku odbyła się poświęcona temu autorowi zbiorowa wystawa malarzy zrzeszonych w Towarzystwie Historycznym im. Szembeków. Miała ona miejsce w Centrum Promocji Kultury w Warszawie przy ul. Podskarbińskiej 2.
Karol: – I jaki był odbiór tych obrazów?
Lidia: – Pozytywny był odbiór wszystkich obrazów autorstwa naszej grupy artystów, ale była też pochwała dla organizatorów za aranżowanie takich ekspozycji, które pozwalają nie zapominać o dawnych – w tym przypadku Mistrza pióra – uznanych przez historię twórcach.
Karol: – Widzę, iż lubi Pani farby akrylowe?
Lidia: – Tak, lubię je używać.
Pracuje się nimi szybciej i nie chodzi o szybkie namalowanie. Po prostu lubię pracować spontanicznie. To moja cecha.
Często pierwszy wykonany gest rysowniczy, położona na płótnie plama są najlepsze i najbardziej trafione; umożliwia to wodna farba. Trafiony moment pozostaje niezmieniony i nie wymaga dodatkowych działań i zabiegów. A może to podświadomość, iż wodną farbę, zwłaszcza gdy jest świeżo użyta, łatwiej usunąć w przypadku błędu? Czasem najciekawsze i najbardziej trafione pomysły powstają np. na serwetkach w kawiarni….Bez zobowiązań.
Karol: – Pani Lidio, będziemy kończyć naszą rozmowę, gdyż uzbierało się już dużo tego, co wypełniało dotąd Pani życie artystyczne. Ale zapytam jeszcze, co aktualnie zabiera Pani czas?
Lidia: – Aktualnie pracuję nad portretem. Muszę „wspomagać się” się licznymi zdjęciami, aby wychwycić osobowość modela. Namalowanie z natury jest w tym wypadku niemożliwe. Wykonuję ten portret w technice pastel suchy na papierze.
Maluję równolegle obraz poświęcony (oczywiście kobiecie), który będzie słoneczny, kolorowy, lekki i letni. Poświęcony euforii z życia i beztrosce. Lubię, kiedy moje prace wywołują dobry nastrój.
Karol: – Bardzo dziękuję Pani za tę rozmowę!
Lidia: – I ja Panu bardzo dziękuję!