Dzieci składają się na prezent na mikołajki. Matka: "100 zł? Myślałam, iż to głupi żart"

1 godzina temu
- W drugiej klasie było 30 zł, rok temu 50 zł. Teraz 100 zł? Myślałam, iż to głupi żart - opowiada czytelniczka, która nie może zrozumieć, po co aż tyle wydawać na szkolne mikołajki. Choć obchody tego dnia w szkołach miały być miłą tradycją, dziś coraz częściej stają się symbolem presji finansowej i rosnących oczekiwań.W wielu szkołach mikołajki stały się już stałą tradycją - losowanie, ustalenie kwoty i uroczyste wręczanie prezentów 6 grudnia. Z roku na rok jednak rośnie nie tylko ekscytacja dzieci, ale i (niestety) koszty. I to właśnie ten temat poruszyła nasza czytelniczka, mama czwartoklasisty.
REKLAMA






Zobacz wideo

Edukacja zdrowotna miała być kontrowersyjna, a nie jest



"W drugiej klasie było 30 zł, rok temu 50. Teraz 100?"- Szymek chodzi do czwartej klasy podstawówki. Pamiętam, iż w pierwszej klasie to rodzice kupowali wszystkim dzieciom po takim samym prezencie, chyba były to jakieś puzzle. Ale od drugiej klasy obowiązuje losowanie i uczniowie wybierają coś dla wylosowanej osoby. Tak jak to było choćby za moich czasów - opowiada pani Ania (imię zostało zmienione), po czym przechodzi do tematu wydatków.- W drugiej klasie rodzice ustalili kwotę 30 zł. Szymek kupił wtedy koleżance kubek i coś słodkiego. W ubiegłym roku prawie wszyscy jednogłośnie stwierdzili, iż 30 zł to za mało i podnieśli kwotę do 50 zł. Dla mnie to była lekka przesada, ale machnęłam ręką - mówi.W tym roku dyskusja dotycząca prezentów z okazji mikołajek powróciła jak bumerang, a na grupie rodziców trwa gorący i burzliwy spór, o którym opowiada nam czytelniczka. - Jedna z matek napisała, iż za 50 zł to dziś można kupić tylko "pierdołę", którą dziecko rzuci w kąt. I zaproponowała, żeby ustalić kwotę 100 zł. Na początku myślałam, iż to głupi żart, ale inni zaczęli jej przytakiwać - dodaje mama czwartoklasisty. Jak podkreśla, dla niej to już przesada. - Rozumiem tradycję i euforia uczniów, ale sto złotych na prezent dla obcego dziecka? Przed świętami nie brakuje wydatków, to po co jeszcze nadwyrężać budżet? -podsumowuje.


Różne szkoły, różne podejściaOkazuje się jednak, iż nie wszędzie mikołajki wyglądają tak samo. Są szkoły, a dokładniej klasy, które mają zupełnie inne podejście. Jedna z mam, która również zgłosiła się do redakcji, opowiada o innym rozwiązaniu. - W klasie mojej córki jest świetna tradycja. Dzieci przygotowują prezenty samodzielnie, własnoręcznie. W ubiegłym roku wspólnie stworzyliśmy dla kolegi książkę. Miała kilka stron, obrazki powycinane z gazet, trochę rysunków. Było widać, iż córka przygotowała ją z sercem i pomysłem - opowiada mama trzecioklasistki. Dodaje, iż taka forma prezentu nie tylko nie generuje kosztów, ale angażuje dzieci i daje im ogrom satysfakcji.- Teraz zastanawiamy się, co wymyślimy w tym roku. Dzieci mają mnóstwo kreatywnych pomysłów np. laurki, komiksy, własnoręcznie wykonane gry. I to jest piękne - mówi na zakończenie rozmowy.Mikołajki to zabawa czy presja?Coraz więcej rodziców zwraca uwagę, iż z założenia niewinny zwyczaj staje się powodem do napięć i niepotrzebnego licytowania się kwotami. Pomysłów na prezenty jest wiele, poczynając od symbolicznych drobiazgów po bardziej kosztowne upominki. Jednak tym, co najbardziej dzieli dorosłych, są właśnie pieniądze. A niestety, jak pokazują dyskusje rodziców na szkolnych grupach, osiągnięcie porozumienia wcale nie jest takie łatwe.A Ty? Jakie masz zdanie w tym temacie? A może masz historię, którą chcesz się z nami podzielić? Napisz na adres: klaudia.kierzkowska@grupagazeta.pl
Idź do oryginalnego materiału