Zmowa milczenia wśród rodziców. Przez takich jak wy moje dzieci znowu siedzą w domu

1 rok temu
20 września, chciałoby się powiedzieć, iż pierwsze koty za płoty. Mam troje dzieci, wszystkie już chorują w domu, najmłodszy już drugi raz w tym roku szkolnym. Wcześniej w sierpniu przerabialiśmy rodzinnie COVID-19. To się nigdy nie skończy, jeżeli nie zaczniemy być społecznie odpowiedzialni.


Parada wirusów


W sierpniu tydzień przed urlopem koronawirus po raz drugi od początku pandemii położył nas na kilka dni do łóżka. Chorowaliśmy we troje, ja i dwoje młodszych dzieci. Najstarszy po raz kolejny się nie zaraził. Po kilku dniach w przedszkolu najmłodszy znów wylądował w domu, tym razem z niekończącym się katarem. Od wczoraj w domu siedzą wszyscy trzej.

Moje dzieci nie są już malutkie i ich chorowanie zdecydowanie różni się od tego, jak z katarkiem walczy dwulatek. Jednak kichający nastolatek nie może pójść do szkoły i rozsiewać zarazków. Dopiero później okazało się, iż w jego klasie już od kilku dni kichają nieomal wszyscy, dzień wcześniej nie było już 6 osób. Dwa dni zajęło mi przetrawienie, iż trzeba mu zrobić test, wynik okazał się dodatni.

Potem poszło już z górki. 4-latek dostał gorączki, 9-latek stracił głos. Siedzą więc w domu. Czy jest mi to na rękę? Zupełnie nie, bo biegają, rozmawiają, chcą jeść, chcą coś mi opowiedzieć. Nie jest lekko, bo cały czas pracuję. Jednak posiedzą jeszcze w domu, bo nie ma sensu narażać innych.

Nie tylko o twoje dziecko chodzi


Nie wygoniłabym ich do szkoły i przedszkola, kiedy widzę, iż nie czują się najlepiej. Daliby radę, ale pewnie nie skorzystaliby z zajęć tak, jak powinni. Najstarszy wywiązuje się z obowiązków domowych, według wytycznych ministerstwa zdrowia jest już ozdrowieńcem, mógłby zgodnie z prawem iść do szkoły, ale czy te dwa dni, kiedy odzyska siły, wpłyną negatywnie na jego edukację? Wierzę, iż nie.

Pójdzie do szkoły, kiedy będzie całkiem zdrowy. Znajoma zapytała mnie, czemu go nie puszczam, przecież w szkołach wszyscy kichają i kaszlą. Nie ma gorączki - nie ma tematu. Tylko szeptem w kąciku mówi się o COVID-19. Tak, żeby nikomu do głowy nie przyszło dzieci do domu wygonić. Ręce mi opadły, bo to nigdy się nie skończy, jeżeli nie weźmiemy na barki społecznej odpowiedzialności za zdrowie.

Moje dzieci nie chorują przewlekle, poza epizodami w szczycie sezonowych zachorowań raczej omijamy lekarzy, bo nie ma takiej potrzeby, żeby ich odwiedzać. Ale wiem, kiedy katarek jest niewielki, a kiedy dziecko do placówki iść nie może.

Pewnie moim synom nic wielkiego by nie było, gdyby z lekkim przeziębieniem wychodzili z domu. Ale skąd wiesz, czy twój rotawirus, czy grypa nie trafi do domu, w którym leży dwulatek z osłabioną odpornością po chemioterapii?

Też nie wezmę zwolnienia


Oczywiście, iż jeżeli jesteś wziętym neurochirurgiem albo pracującą za najniższą krajową samodzielną mamą, to dwa razy zastanowisz się, nim pójdziesz na zwolnienie. Ale czasem warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jeżeli dziecko wyląduje z powikłaniami po grypie w szpitalu, to będzie ci łatwiej? Pracuję z domu, zwolnienia nie wezmę, jakoś damy radę.

Rodzicielstwo nie raz wymaga od nas gimnastyki organizacyjnej, proszenia o pomoc, przyznawania się do słabości, ale i rozsądku. Faszerowanie dzieci syropkiem na parkingu szkolnym i udawanie, iż nic im nie jest, nikomu się nie przysłuży. A jeżeli zachorowań znów będzie bardzo dużo, to znowu zamkną szkoły, a tego nikt z nas by nie chciał.

Idź do oryginalnego materiału