Słowa syna po maturze zmroziły matkę. "Zwątpiłam w swoje zdolności rodzicielskie"

7 godzin temu
Zaczęło się od niewinnej rozmowy o dzieciach i maturach, skończyło na gorzkiej refleksji o współczesnym rodzicielstwie. Dlaczego młodzi ludzie są coraz mniej samodzielni? Bo często mają w domu kogoś, kto myśli, decyduje i planuje za nich – nazywa się mama.


Zwyczajna rozmowa o dzisiejszej młodzieży


Ostatnio spotkałam się z dawno niewidzianą znajomą. Taką, z którą rozmowy schodzą na tematy, od których włos się jeży na głowie, a człowiek łapie się na tym, iż coraz częściej zaczyna zdania od: "Za naszych czasów...". No i tak właśnie było. Pogadałyśmy o pracy, dzieciach, cenach truskawek i o tym, jak to dzisiejsza młodzież... No cóż – delikatnie mówiąc – jest niesamodzielna. Wychowana na płatki śniegu. Rozpuszczona i zagubiona. I zanim ktoś mnie zlinczuje – nie, nie obwiniamy młodych. My tu mamy na celowniku kogoś innego: rodziców.

Bo wiecie, nie ma się co czarować. To nie młodzi z kosmosu się tacy zrobili. To my – rodzice – tak ich "uformowaliśmy". Z troską, miłością i aplikacją do śledzenia lokalizacji dziecka. Niańczymy ich, prowadzimy za rączkę, jakby przez cały czas mieli cztery lata, a nie osiemnaście. I naprawdę – nie przesadzam.

Znajoma opowiedziała mi historię swojej koleżanki (czyli koleżanka znajomej – klasyk), która wybrała za swojego dorosłego syna przedmioty maturalne. Tak. Nie zasugerowała. Nie doradziła. Ona po prostu podjęła decyzję. Bo "on się nie zna, on nie wie, a ja wiem lepiej, co mu się w życiu przyda".

I wiecie co? Ten chłopak choćby nie zaprotestował. Skinął głową, poszedł na rozszerzoną geografię i informatykę, choć marzyło mu się coś zupełnie innego. Teraz ta sama mama pcha go na studia – najlepiej takie, po których "będzie praca". A chłopak? Chciałby wziąć gap year. Odpocząć. Pomyśleć. Może popracować. Może pojechać w góry. Albo chociaż odkleić się od mamy. Ale nie. Bo matka już zapisała go na rekrutację, sama mu założyła konto na uczelni, wynalazła mieszkanie na wynajem i choćby – uwaga – dołoży mu do czesnego, jeżeli "zdecyduje się pójść na coś porządnego". A co na to on? On się już choćby nie buntuje.

Układa życie tak, jak mama każe


Chłopak powiedział tylko, iż jeżeli mama nie pozwoli mu na przerwę w nauce, to on i tak nie będzie się uczył. Będzie czytał książki, pisał wiersze, grał na gitarze i "przygotowywał się do poprawy matury". I iż mama go w tym czasie ma utrzymywać. Bo przecież "zawsze utrzymywała".

Wiecie co? Słuchałam tego z rozdziawioną buzią. Myślałam, iż mnie coś trafi. Nie rozumiem tego świata. Serio. Jestem matką. Kocham moje dzieci do szaleństwa. Ale gdzieś w tej miłości trzeba znaleźć granicę. Granicę między wspieraniem a sterowaniem. Bo potem mamy takie pokolenie, które nie wie, jak zapłacić rachunek, albo boi się iść bez rodzica na rozmowę o pracę, ale doskonale wie, jak wybrać filtr na Instagramie.

Mam wrażenie, iż to my, rodzice, robimy im krzywdę. W dobrej wierze oczywiście. Ale krzywdę. Bo życie to nie jest bajka. To nie jest szkoła, gdzie można poprawić ocenę, jak się coś zawali. Dorosłość nie wybacza błędów z taką łatwością. Trzeba mieć silną psychikę, żeby się podnieść, otrzepać, poprawić przysłowiową koronę i iść dalej. A te dzieci nie są na to zupełnie gotowe. Bo nikt ich nie nauczył podejmować decyzji. Bo wyręczaliśmy ich we wszystkim. choćby w tym, czego nie powinniśmy dotykać.

I teraz się boję. Serio. Boję się, iż za kilka lat ci młodzi będą siedzieć na kozetce u terapeuty i płakać, iż nie wiedzą, kim są i czego chcą. Bo nie mieli szansy się tego dowiedzieć. A my, ich rodzice, dalej będziemy ich wyręczać, głaskać po głowie i mówić, iż "wszystko będzie dobrze". Tylko iż nie zawsze będzie. I co wtedy? Wiem, iż zabrzmi to jak lament starej baby, ale chyba wolałam czasy, kiedy młodzi chcieli się usamodzielniać, a nie dostawać kieszonkowe za "szukanie swojej tożsamości".

Idź do oryginalnego materiału