Pełny kosz zachęca do śmiecenia. A może w Krakowie pora na mniej koszy, a nie więcej?

6 godzin temu

Kraków tonie w koszach i śmieciach. Im więcej pojemników stawiamy w centrum, tym szybciej zamieniają się w małe wysypiska, a pełne kubły działają jak zachęta do dorzucania kolejnych odpadów obok. Miasto wydaje coraz więcej na sprzątanie, ale efektów nie widać. Może więc czas na odważną dyskusję – zamiast mnożyć kosze, zacząć je ograniczać i uczyć, iż to, co przynosisz do przestrzeni publicznej, powinieneś też z niej zabrać?

Długi weekend, słońce, tysiące spacerowiczów w centrum Krakowa. Knajpy, kebabownie, ogródki piwne i imprezownie kipią od klientów. A kosze na śmieci? One też kipią – od butelek, plastikowych kubków i tłustych opakowań po fast foodzie. Widok powtarza się co wieczór: kosze pełne po brzegi, śmieci rozsypujące się na chodnikach, a obok kolejne grupy ludzi dokładają swoją cegiełkę do krajobrazu.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, iż rozwiązanie jest banalne – postawić więcej koszy, częściej je opróżniać, zatrudnić dodatkowe ekipy sprzątające. Ale czy na pewno to jedyna droga? Może warto rozpocząć w Krakowie dyskusję odwrotną: czy naprawdę potrzebujemy coraz większej liczby koszy w przestrzeni publicznej?

Im więcej koszy, tym więcej śmieci

To paradoks, ale realny. Gdy kosze stoją na każdym rogu, część osób traktuje je jak nieograniczoną przestrzeń magazynową na wszystkie odpady – od butelki po piwie po pół zjedzone kebaby. Śmieci przybywa, a kosze stają się bardziej symbolami porażki niż wygody. Zapełniają się szybciej, niż służby porządkowe nadążają je opróżniać. Efekt? Permanentny chaos.

Co więcej, psychologia też robi swoje. Widok przepełnionego kosza działa jak zaproszenie: skoro ktoś już rzucił papierek obok, to i ja mogę dorzucić swoje. I tak z jednego pełnego pojemnika w kilka godzin powstaje cała hałda śmieci. Gdyby tego kosza tam w ogóle nie było, wielu ludzi prawdopodobnie zabrałoby swoje odpady ze sobą – tak jak dzieje się to na górskich szlakach.

Dodatkowy problem to pieniądze. Każdy nowy kosz to wydatek na jego zakup, montaż i codzienną obsługę. A największym kosztem jest nie sam kosz, tylko człowiek i samochód, który musi przyjechać i go opróżnić – najlepiej codziennie, a w centrum choćby kilka razy dziennie. W dobie rosnących kosztów pracy i energii, a także miejskiej dziury budżetowej, rozrastająca się sieć koszy oznacza konieczność wydawania coraz większych sum tylko po to, by wciąż gonić za tym samym – śmieci i tak nie ubywa.

Kosze to nie tylko wygoda, ale i siedlisko problemów. Przepełnione przyciągają szczury, gołębie i wrony, które roznoszą resztki po całym mieście. Smród, brud i tłuste plamy pod koszem nie dodają Krakowowi uroku – przeciwnie, stają się wizytówką miasta. Czy naprawdę chcemy, by turyści z całego świata robili sobie zdjęcia z kubkiem piwa na tle sterty rozrzuconych pudełek po kebabach?

Warto też zadać pytanie, czy sama obecność koszy nie utrwala złych nawyków. Skoro są na każdym rogu, to można bez skrupułów wypić piwo w drodze na tramwaj, zjeść pizzę na schodach kościoła czy kebaba w bramie – zawsze znajdzie się kosz na opakowanie. Brak kosza mógłby działać zniechęcająco: jeżeli nie ma gdzie wyrzucić, to może lepiej nie śmiecić w przestrzeni publicznej?

W górach radzą sobie inaczej. W Tatrach czy Karkonoszach koszy na szlakach praktycznie nie ma. Turysta, który wniósł ze sobą kanapki i napój, musi też zabrać puste opakowania z powrotem. Parki narodowe przypominają o zasadzie: to, co wnosisz, zabierasz z powrotem. Proste, a jak działa. Szlaki są czystsze, zwierzęta nie wyjadają resztek ze śmietników, a ekipy sprzątające mogą skupić się na prawdziwej ochronie przyrody, a nie na opróżnianiu koszy w panice.

Czy Kraków mógłby wyciągnąć z tego wnioski? Miasto to nie góry, ale problem podobny – śmieci zawsze będzie tyle, ile przyniosą ludzie. I choć w przestrzeni miejskiej całkowita likwidacja koszy jest nierealna, ograniczenie ich liczby mogłoby zmienić przyzwyczajenia. Zmuszając do refleksji: może butelka po piwie nie musi lądować w przepełnionym koszu na Rynku, tylko można ją odnieść do domu lub wrzucić w osiedlowy kontener?

W dyskusji o śmieciach w Krakowie warto postawić pytanie fundamentalne: czy kosze są rozwiązaniem problemu, czy tylko plastrem, który ma zasłonić ranę? Dziś wydają się coraz bardziej elementem gry pozorów – im więcej ich stawiamy, tym szybciej okazuje się, iż i tak jest za mało. To walka z wiatrakami.

Zamiast mnożyć kosze, miasto mogłoby postawić na inne rozwiązania: edukację mieszkańców i turystów, czy kampanie w stylu parków narodowych – to, co przynosisz na Rynek, zabierz z powrotem. Byłby to sygnał, iż przestrzeń wspólna wymaga odpowiedzialności, a nie ślepej wiary w cudowną moc pojemnika na każdym rogu.

Bo jeżeli Kraków będzie chciał rozwiązać problem śmieci wyłącznie poprzez stawianie kolejnych koszy, w końcu dojdziemy do sytuacji, w której pełne, kipiące pojemniki staną się jednym z najbardziej charakterystycznych widoków w centrum miasta.

A może już się stały?

Idź do oryginalnego materiału