Największa ściema w szkolnych wyprawkach. Rodzice dużo wydają, a to nikomu niepotrzebne

2 godzin temu
Szkolna wyprawka wcale nie musi kosztować fortuny. Wystarczy kupić tylko to, co naprawdę potrzebne – zeszyty, kredki, piórnik czy strój na WF – a resztę zostawić na później. Zamiast ulegać reklamom i presji otoczenia, warto podejść do zakupów rozsądnie i planować wydatki z wyprzedzeniem.


Szkolna wyprawka nie musi być droga


Co roku, pod koniec wakacji, widać w sklepach ten sam obrazek: zatłoczone alejki, półki uginające się od zeszytów, piórników, flamastrów, plecaków i wszystkiego, co producenci nazywają "niezbędne do szkoły".

Rodzice stoją z długimi listami i koszykami pełnymi rzeczy, które podobno trzeba kupić. Wydają setki złotych, a potem często okazuje się, iż połowa tych "must have" wcale nie była potrzebna.

Prawda jest taka, iż podstawowa wyprawka szkolna to naprawdę niewiele. Każde dziecko potrzebuje kilku zeszytów, ołówków, gumki do ścierania, kredek, długopisów, linijki, piórnika i stroju na WF. Do tego buty na zmianę w szkole.

I tyle. Reszta to w dużej mierze iluzja podsycana przez reklamy i presję otoczenia. Plecak? Owszem, jest potrzebny, ale przecież raczej nie co roku nowy. Podobnie z piórnikiem – nie musi być z najnowszej kolekcji, jeżeli dziecko przez cały czas go lubi, jest z niego zadowolone i spełnia on swoją funkcję.

Często w dyskusjach o kosztach wyprawki szkolnej pojawia się argument, iż 300 zł to kropla w morzu potrzeb. Ale zastanówmy się chwilę – czy naprawdę tak jest? W końcu oprócz tego jednorazowego świadczenia rodzice dostają też co miesiąc 800 plus, do tego dochodzą własne pensje.

Nasi rodzice nie mieli takiego wsparcia w latach 80. i 90., a jakoś dawali radę kupić zeszyty, kredki i tornister. I to bez narzekania, iż państwo powinno im jeszcze dopłacić.

Można zrobić zakupy szkolne z głową


Owszem, ceny przyborów szkolnych nie należą do najniższych. Ale wystarczy rozejrzeć się po sklepach, żeby zobaczyć, iż promocji jest naprawdę dużo. W marketach znajdziemy oferty typu "drugi produkt 50 proc. taniej" albo "2+1 gratis".

To pozwala sporo zaoszczędzić, jeżeli zakupy robi się z głową. I wcale nie trzeba rezygnować z jakości – można skompletować porządną wyprawkę, nie rujnując przy tym domowego budżetu.

Warto też pamiętać, iż duże wydatki – jak nowy plecak, buty czy kurtka na jesień – nie muszą przypadać akurat w sierpniu. O tym, iż dziecko będzie potrzebowało nowych butów czy stroju na WF, wiemy z wyprzedzeniem.

Można więc odłożyć na to pieniądze w trakcie dwóch miesięcy wakacji, zamiast narzekać, iż wszystko trzeba kupić naraz. A kurtka czy buty na jesień? Spokojnie można kupić je z wrześniowej wypłaty.

Roszczeniowi rodzice


Dziś często mam wrażenie, iż wielu rodziców chce wszystko mieć od razu i najlepiej za darmo. Jakby wyprawka szkolna była problemem nie do udźwignięcia. A przecież to my jesteśmy odpowiedzialni finansowo za nasze dzieci, nie państwo, nie szkoła.

300 zł nie jest ogromną kwotą, ale to wsparcie, które – jeżeli będzie dobrze wykorzystane – wystarczy na podstawowe przybory. Reszta to kwestia organizacji i rozsądnego planowania.

Największą ściemą w szkolnych wyprawkach jest więc przekonanie, iż co roku trzeba wydać kilkaset złotych na pełen zestaw nowości. Tymczasem wystarczy zatrzymać się na chwilę, policzyć, co faktycznie jest potrzebne, a co jest tylko zachcianką.

Dzieci nie muszą co roku nosić najmodniejszych plecaków z reklam, by dobrze uczyć się w szkole. One też uczą się z takiej postawy rodziców materializmu, a przecież mało komu zależy na tym, by jego dziecko patrzyło na życie przez pryzmat zakupów i ogromu niepotrzebnych przedmiotów.

Rodzice naprawdę nie muszą wpadać w panikę i narzekać, iż "300 zł to za mało". To, ile wydamy, zależy głównie od nas samych – od naszych wyborów, priorytetów i podejścia do finansów.

Idź do oryginalnego materiału