Na ostatni moment
"Zerknęłam na ekran z przekonaniem, iż to może jakiś sprawdzian albo przypomnienie. A tam: wiadomość od wychowawcy, wysłana dosłownie kilka minut przed rozpoczęciem zajęć: 'pierwsze dwie lekcje dziś odwołane'.
Zamarłam. W ostatniej chwili zatrzymałam syna w przedpokoju.
Nie ukrywam: poczułam ulgę, iż zdążyliśmy zostać. Ale zaraz potem pojawiło się inne uczucie: złość. Bo to któryś już raz, kiedy informacje o zmianach w planie lekcji pojawiają się dosłownie 'na pięć minut przed'. I nie chodzi tu tylko o moje dziecko. Pomyślałam o innych uczniach, którzy już wyszli, o rodzicach, którzy zostawili dzieci pod szkołą, po czym pojechali do pracy, przekonani, iż wszystko jest jak zwykle.
Co dzieje się z tymi dziećmi, które stoją pod drzwiami zamkniętej klasy przez godzinę lub dwie? Siedzą na świetlicy czy czekają na szkolnym korytarzu?
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, iż nie na wszystko szkoła ma wpływ. Choroba nauczyciela, pilna sprawa, sytuacje losowe to się zdarza i trudno tego uniknąć. Ale czasem mam wrażenie, iż takie poranne 'niespodzianki' wynikają nie tyle z nagłych zdarzeń, ile z niedopilnowania podstawowej rzeczy: wcześniejszego poinformowania rodziców.
Nie każdy ma pracę, z której można wyjść na chwilę, by odebrać dziecko. Nie każdy ma babcię pod ręką. Nie wszyscy uczniowie są na tyle samodzielni, by sami zorganizować sobie czas w szkole, kiedy lekcji nie ma. Dla wielu rodzin taka zmiana z rana to prawdziwe logistyczne wyzwanie. A przecież często można by temu zapobiec: wystarczyłoby wysłać wiadomość wieczorem, dzień wcześniej. W epoce telefonów, aplikacji i dzienników elektronicznych to nie jest żaden nadludzki wysiłek.
Mam ogromny szacunek do pracy nauczycieli i wychowawców. Ale ten jeden aspekt, jakim jest komunikacja z rodzicami, pozostawia wiele do życzenia. A szkoda, bo to przecież podstawa współpracy między domem a szkołą".