Wróciła z zebrania roztrzęsiona. Wychowawca: "Rodzice są gorsi od uczniów"

1 dzień temu
"Piszę 'na świeżo', jestem po zebraniu klasowym i nie mogę się z niego otrząsnąć. I chociaż pracuję w szkole od kilkunastu lat, dzisiejszy wieczór naprawdę mną wstrząsnął" – przyznaje w liście jedna z wychowawczyń.


Tak trudno dojść do porozumienia


"Nie dlatego, iż uczniowie sprawiają problemy. Nie dlatego, iż program przeładowany, a kadra przemęczona – do tego już się przyzwyczaiłam. Problem leży gdzie indziej: coraz trudniej pracuje się z rodzicami. A adekwatnie to coraz trudniej się z nimi rozmawia.

Zamiast spotkania pełnego troski o wspólne dobro dzieci, trafiłam na atmosferę oceniania, podejrzliwości i wiecznych pretensji. Z każdą minutą czułam się nie jak wychowawca, tylko jak oskarżona w procesie, w którym każdy rodzic to samozwańczy prokurator. Drobne kwestie wychowawcze urastają do rangi dramatów, a każda próba konstruktywnej rozmowy odbija się od ściany podejrzliwości.

Zamiast pytań: 'jak możemy pomóc?', słyszę domniemania, iż robię coś źle. Zamiast dialogu – obrona pozycji, licytowanie się, porównywanie, wytykanie błędów.

I tak jak kiedyś po zebraniu czułam się zmobilizowana do dalszej pracy, tak dziś wróciłam do domu roztrzęsiona, wyczerpana psychicznie i emocjonalnie. Mam wrażenie, iż coraz częściej uczniowie są bardziej dojrzali niż ich rodzice. Oni potrafią słuchać, przyjmować uwagi, próbować zrozumieć. Rodzice – coraz częściej nie.

Nie wiem, czy to kwestia zmieniających się czasów, czy narastającej frustracji. Może to efekt presji, by każde dziecko było 'wyjątkowe', a każda uwaga traktowana jest jak osobisty atak. Ale jeżeli każdy komunikat spotyka się z nieufnością i kontrą, to trudno budować jakiekolwiek porozumienie.

Rozumiem, iż każdy chce dobrze dla swojego dziecka. Ale szkoła nie jest firmą usługową, a nauczyciel nie jest petentem, który musi się tłumaczyć z każdej decyzji. Jesteśmy po tej samej stronie, a coraz częściej czuję się tak, jakbym walczyła przeciwko dorosłym, zamiast wspólnie z nimi działać na rzecz dzieci.

Zaczynam się zastanawiać, czy jeszcze wierzę w to, co zawsze uważałam za oczywistość: iż edukacja to wspólny wysiłek szkoły i domu. Bo jeżeli ten wysiłek spoczywa tylko po jednej stronie, to żadne programy i szkolenia niczego nie zmienią. Długo wierzyłam, iż kooperacja szkoły z domem to fundament dobrej edukacji. Dziś zaczynam w to wątpić. I to boli".

Idź do oryginalnego materiału