"O 20.00 to ja wracam ze szkoły". Plany lekcji już w podstawówce wyglądają jak grafik w fabryce

2 lat temu
Zdjęcie: Lekcje codziennie do 19.20, zanim uczeń dojedzie do domu i zje obiad, pada na twarz, ale jutro zaczyna o 8.00... Fot. East News/Twitter


Wrócili z rozpoczęcia roku szkolnego i media społecznościowe zalała fala zażenowania. Inaczej bowiem ciężko zareagować na plany lekcji uczniów. Zajęcia do 19.25 w szkole średniej, pierwszaki zaczynające zajęcia o 13.00 i kończące tuż przed 17.00 to w dzisiejszym świecie edukacji smutny standard.


Mówi się, iż jak dzieci śpią, to rosną, ale patrząc po planach lekcji, które publikują uczniowie i ich rodzice - ta zasada przegrywa z kryzysem w polskiej szkole.

Codziennie do nocy


Użytkownicy Twittera nie kryją swojego przerażenia planami lekcji, które otrzymali na pierwszy semestr roku szkolnego 2022/23. Jedna z użytkowniczek w technikum w klasie o profilu logistycznym codziennie kończy lekcje o 19.20. Najwcześniej zaczyna w poniedziałki, o 11.50, ale wtedy ma aż 9 godzin lekcyjnych, w pozostałe dni kilka lepiej. Ale przynajmniej się wyśpi.



Dziewczyna nie jest niestety osamotnionym przypadkiem. Jednak o ile licealista, czy uczeń technikum, może rano odespać późne powroty ze szkoły, bo sam wstanie i dojedzie do placówki, to dla uczniów z podstawówek zajęcia na drugą zmianę nierzadko oznaczają wiele godzin w szkole.

- Olek poszedł w tym roku do pierwszej klasy, szkoła publiczna, młoda warszawska dzielnica. Ale po obejrzeniu planu zastanawiam się, czy nie przenieść go do prywatnej placówki. W szkole jest blisko 2 tys. uczniów, hałas wczoraj był nie do zniesienia - mówi Ania.

Syn kobiety 3 razy w tygodniu zaczyna lekcje o 12.55 i kończy po 16.00. Rodzice pracują codziennie od 8.00. - W efekcie musiałabym syna zawozić do szkolnej świetlicy o 7.30 i odbierać wracając z pracy. Jasne, jakby miał lekcje od 8.00, też by tam siedział, ale przynajmniej rano dziecko jakoś funkcjonuje. Po 5 godzinach siedzenia w hałasie, czego on się nauczy? - pyta retorycznie.

Ta rodzina, jak wiele innych młodych, nie może liczyć na pomoc dziadków czy innych bliskich, bo odległość nie pozwala z niej skorzystać. Dzieci lądują więc w kotle i kiedy wreszcie mogą zjawić się w klasie, już są przebodźcowane i nie ma mowy o skupieniu na nauce.

Rosyjska ruletka


Niektórzy uczniowie publikują zdjęcia swoich planów lekcji i trzeba dobrze pomyśleć, żeby zrozumieć, o co w nich chodzi. Jednego dnia kończą lekcje o 18.40, innego zaczynają o 8.00 czy choćby 7.10. Trudno tu zaplanować jakiekolwiek życie poza szkołą. Nie wspominając już choćby o złapaniu stałego rytmu, który w okresie intensywnego rozwoju jest tak ważny.

Dla nastolatka jednak mimo wszystko bardziej naturalne jest zaczynanie lekcji później, aby mógł się wyspać. Jednak pamiętajmy, iż w szkołach, gdzie ktoś kończy lekcję wieczorem, inna zmiana zacznie je o 7.10. Tak źle, i tak niedobrze. Warto pamiętać też, iż do szkół średnich dzieci nierzadko dojeżdżają choćby kilkadziesiąt kilometrów.



Zakładając, iż Jaś mieszka 40 km od swojego liceum i ma stację kolejową pod szkołą i blisko domu, a pociąg będzie mu pasował, to kończąc lekcje o 19.20, będzie w domu po 20.00. Oby nazajutrz nie miał na 8.00, bo wtedy zmuszony będzie wstać o 6.00, a kiedy ma się uczyć, rozwijać hobby, spotykać ze znajomymi? Tym już nikt się nie przejmie.

Niezbędne reformy


Po pierwsze lekcji jest za dużo, bez dwóch zdań. I wcale nie chodzi o WF, który akurat jest dzieciom bardzo potrzebny. Ale jak spojrzymy na plan lekcji ze szkoły podstawowej, a w nim podstępnie chowają się w środku dnia dwie nieobowiązkowe lekcje religii, lekcja informatyki jest jedna w tygodniu, to czujemy zgrzyt. Tylko co ma zrobić dyrektor, któremu brak kadry nauczycielskiej i sal lekcyjnych?


Program nauczania już w szkole podstawowej jest przeładowany. Za dużo w nim wymagań dotyczących definicji i uczenia na pamięć, co rozwleka się na dodatkowe godziny, a za mało uczenia... jak się efektywnie uczyć. Religia powinna opuścić szkolne mury i wówczas nikt nie traciłby godziny w środku dnia na świetlicy.

Drugą kwestią, która co roku większym echem odbija się na fatalnie ułożonych planach lekcji, są braki kadrowe w szkołach. W ostatnich kilku latach z polskich placówek oświatowych odeszło wielu pedagogów. Niewystarczająca płaca, brak szacunku do tego zawodu, a choćby polityczne przepychanki wokół szkoły sprawiają, iż w tym zawodzie coraz mniej ludzi chce pracować.

Ci, którzy zostali, nierzadko muszą krążyć między kilkoma placówkami, żeby lekcje polskiego czy matematyki mogły się w ogóle odbyć. Już w minionym roku szkolnym dochodziły do nas sygnały, iż są klasy, w których przez kilka miesięcy nie było lekcji języka ojczystego, bo nie miał kto ich prowadzić.

Bez zmian systemowych długo nie pociągniemy. A współczesna młodzież, zrażona własnymi latami spędzonymi w szkolnych ławach, nie będzie raczej walczyć o miejsca na studiach pedagogicznych. Polski nauczyciel się starzeje, niedługo pójdzie na emeryturę, a szkoła bez niego umrze. Dziś jesteśmy świadkami początku tej agonii.

Idź do oryginalnego materiału