100 proc. frekwencji nie zawsze oznacza sukces
W szkołach na zakończenie roku uczniowie otrzymują świadectwa – dokumenty potwierdzające ukończenie klasy lub całego etapu edukacyjnego (szkoły podstawowej lub średniej).
Oprócz samego świadectwa, na którym za wysoką średnią ocen może pojawić się tzw. czerwony pasek, uczniowie w wielu szkołach dostają także dodatkowe nagrody za różne osiągnięcia. Czasem są to sukcesy w olimpiadach, innym razem – zaangażowanie w życie szkoły, na przykład w ramach samorządu uczniowskiego.
W wielu placówkach przyznaje się również nagrody za frekwencję – zwykle dyplomy lub nagrody książkowe za 100 proc. obecności na zajęciach. To oznacza, iż uczeń przez cały rok szkolny nie opuścił ani jednego dnia – choćby w czerwcu, gdy połowy klasy już praktycznie nie ma na lekcjach.
Traktuję to trochę jak "siedzenie w szkole za wszelką cenę" – przychodzenie z przeziębieniem (na które przecież lekarz nie wystawi zwolnienia), z innymi dolegliwościami, skupienie wyłącznie na tym, by nie opuścić ani jednego dnia, choć ten czas można byłoby lepiej spożytkować – na rozwijanie pasji, odpoczynek czy twórcze aktywności.
Nie namawiam oczywiście do opuszczania szkoły. Zależy mi, żeby dzieci (w tym moje własne) się uczyły, uczestniczyły w lekcjach i realizowały swój obowiązek szkolny – bo choćby jeżeli nie skupiają się w 100 proc., to coś zawsze zostaje im w głowie, kiedy będą na zajęciach.
Nie można traktować szkoły jako "być albo nie być"
Nie popieram jednak chodzenia do szkoły "za wszelką cenę" – z katarem, gorączką czy w dzień wagarowicza, kiedy cała klasa umawia się, iż zamiast na matematykę pójdzie razem na plac zabaw (do wagarów też nie namawiam – ale jeżeli przypomnicie sobie, jak to było być uczniem, pewnie zrozumiecie, co mam na myśli).
Taka chorobliwa dbałość o frekwencję – niezależnie od okoliczności – wcale nie jest zdrowa. Uczeń, który przychodzi do szkoły chory lub przeziębiony, zaraża innych. I co z tego, iż będzie miał 100 proc. obecności, skoro potem połowa klasy – a czasem też nauczyciele – spędza tygodnie w łóżku?
Oczywiście, nagradzanie uczniów, dla których nauka jest ważna, ma sens. Uważam, iż jeżeli ktoś się stara i robi postępy, zasługuje na uznanie ze strony nauczycieli i dyrekcji.
Ale nie popieram tego, by frekwencja była traktowana jako wartość nadrzędna – ważniejsza niż zdrowie, dobre samopoczucie czy relacje z rówieśnikami. Jako matka nie chciałabym, żeby mój syn otrzymał dyplom za frekwencję kosztem własnego zdrowia czy za cenę poczucia osamotnienia.
Oczywiście nie chcę generalizować. Dla niektórych uczniów 100-procentowa frekwencja nie wiąże się z wysiłkiem czy wyrzeczeniami – po prostu w danym roku nie chorowali i nie mieli żadnych losowych przeszkód. Ale nie sądzę, by fanatyczne zabieganie o frekwencję było dzieciom potrzebne do prawidłowego rozwoju czy sukcesów edukacyjnych.