Absurdalna sytuacja z lekcji religii. To obnaża smutną prawdę o traktowaniu niewierzących dzieci

2 lat temu
Zdjęcie: Franek nie jest ochrzczony, nie zapisał się na katechezę, ale i tak na nią chodzi, bo szkoła nie ma co z nim zrobić. Fot. PRZEMYSLAW GETKA/REPORTER/East News


Kiedy Mikołaj oznajmił na rozpoczęciu roku szkolnego, iż jego syn nie będzie chodził na katechezy, nauczycielka powiedziała, żeby nie podpisywał wobec tego zgody, tyle. Nie podpisał, nazajutrz odkrył, iż Franek był na lekcji religii z klasą. Dziś rozkłada ręce, bo z Frankiem szkoła nie ma co zrobić.


Plan do niczego niepodobny


Choć wszyscy wiemy, iż udział w lekcjach religii jest dobrowolny, a plan lekcji powinien mieć ją na początku lub końcu zajęć, to w większości klas katecheta zjawia się w środku dnia. Dyrektorzy rozkładają ręce, bo katecheta jest jeden, klas 16 i nie da się wszystkim zrobić religii w planie tak, żeby "pasowała".

Podobnie jest w szkole, do której chodzi syn Mikołaja. Mężczyzna założył, iż dzieci, które na katechezę nie chodzą, mają zorganizowany ten czas inaczej. - Sama wiesz, jak jest, świetlica, biblioteka. Zresztą ja choćby nie mam nic przeciwko, gdyby w tym czasie Franek miał świecką etykę. Ale nie, okazuje się, iż on i tak siedzi na religii - tłumaczy mężczyzna.

Proszę pana, nie ma świetlicy


To, co opowiada Mikołaj, sprawia, iż przecieram oczy ze zdumienia. Mikołaj jest rozwodnikiem, razem z partnerką wychowują dwoje dzieci, Franka i 5-letnią Olgę. Dzieci nie zostały ochrzczone, ich tata kilka lat temu dokonał aktu apostazji. - Nie było opcji, żeby dzieci chodziły na religię, bo my zwyczajnie jesteśmy niewierzący - przyznaje.

Od syna dowiedział się jednak, iż do klasy przyszła druga pani, wychowawczyni powiedziała Frankowi, iż może teraz odrobić lekcje albo porysować, ale ma siedzieć cichutko, bo dzieci będą się uczyć o Bogu. - Franek powiedział, iż pani kazała mu wstać, kiedy dzieci się modliły na początku i na końcu lekcji, iż kilka razy głosiła do niego teksty: "Widzisz, Franiu, w kościółku jest fajnie". Poszedłem do wychowawczyni.

- Zapytałem ją, co to za cyrki, czemu dziecko nie spędza tego czasu w świetlicy. Usłyszałem, iż nie ma świetlicy - przyznaje Mikołaj. W szkole Franka latem zwolniło się kilku pedagogów, a pani, która dotąd zajmowała się maluchami w świetlicy szkolnej, została wychowawczynią jednej z klas. Świetlica działa więc tylko popołudniami. Podobnie szkolna biblioteka.

Nie mamy, co z nim zrobić


- W efekcie dziećmi, które nie chodzą na religię, nie ma się kto zająć, bo wychowawczyni Franka w tym czasie ma angielski z klasą katechetki, więc dziecko zostaje pod opieką nauczycielki. W ramach kompromisu wynegocjowałem, iż syn będzie mógł się bawić na dywanie, ma być w miarę cicho, ale koniec z indoktrynacją. Sukces jest taki raczej średni... - przyznaje Mikołaj.

Zdaniem młodego taty, katechetka i tak kazała Frankowi słuchać, bo jak się bawi - przeszkadza i rozprasza inne dzieci. - Czekam na spotkanie z dyrektorką, może lepiej, żeby chodził z wychowawczynią na ten angielski. Już słyszę od niego, iż chciałby iść do kościoła. Nie wierzę w Boga, nie chcę czuć się zmuszany przez własne dziecko do życia niezgodnie z moimi zasadami - dodaje.

Mężczyzna uważa, iż siedmiolatek nie jest w stanie sam ocenić, czy jest wierzący, czy nie. Nie przekonują go argumenty nauczycielki, iż na religii niczego złego Franek się nie nauczy. - Jak mały chłopiec rysuje ociekające krwią zwłoki przybite do krzyża, to chyba jednak dobrego też tam nie uczą - denerwuje się tata pierwszoklasisty.

Rozumiem dyrekcję


- Zdaję sobie sprawę z tego, iż w szkole brakuje nauczycieli, iż nikt nie chce tam pracować, bo pieniądze żadne, warunki straszne, a prestiżu brak, ale jednak to, co się dzieje, mi się nie podoba. Skoro nie są w stanie zapewnić opieki na lekcji religii, to niech ona będzie pierwsza albo ostatnia, bo nie będę jeździć w środku dnia, żeby zaopiekować się Frankiem - mówi Mikołaj.

Syn mojego rozmówcy nie jest jedynym dzieckiem w tej szkole, które chodzi na religię, choć się na nią nie zapisało, jest jednak jedynym pierwszoklasistą. - Tych starszych już tak łatwo nie zmuszą do paciorka, ale Franek jest mały, jego cicha obecność na religii sprawia, iż czuje się inny, a chce być częścią grupy. On nie rozumie, jak skostniałą instytucją jest kościół, nie umiem mu wytłumaczyć, dlaczego wiara jest zaprzeczeniem wszelkiej wiedzy i logiki - kończy Mikołaj.

Trudno znaleźć dobre wyjście z tej sytuacji, bo szkoła nie może zostawić dziecka bez opieki. Jednak Mikołaj ma pełne prawo apelować do dyrekcji o zmianę planu tak, aby dziecko nie uczestniczyło w lekcjach katechezy, które są tylko dla chętnych, więc są jakby zajęciami dodatkowymi. Ten problem jednak nie zniknie, póki katecheza nie wróci do przykościelnych salek, opuszczając szkole mury.

Idź do oryginalnego materiału